piątek, 11 lutego 2011

Myślał kogut o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścieli.



Dopisywałam już 3 punkty na konto Politechniki, chciałam otwierać szampana (bezalkoholowego oczywiście) a tu BUM. Odrodzenie. Częstochowa przeżywała swoją drugą młodość, a pani sędzina rozpiwaliła szyki Politechniki pewną akcją, gdzie obrona Kubiaka nie została uznana. Ta, kojarzę ją dobrze. Sędzinę.
Powiem szczerze, że dwa pierwsze sety były potwierdzeniem każdej tezy, którą wysnuwałam nt. Politechniki. Może trochę zagrywka im nie siedziała, ale wiadomo dyspozycja dnia i te sprawy.
Zajrzyjmy w statystyki. Przyjęcie perfekcyjne lepsze w Częstochowie. 38 do 29. Pozytywne też lepsze w Tytanie. 52 do 49. Atak porównywalny, ze wskazaniem na Częstochowę 51 do 50.
Wiadomo, statystyki przeważnie kłamią. Obraz meczu był dla mnie zaskakujący. Pierwszy set, to w ogóle jakaś masakra w wykonaniu Częstochowy.
Kubiak 52% w ataku, Bartman 53%. Kurczę, dziwne to. Jeden gra dobrze to i drugi też.
Podsumowując. Stare siatkarskie przysłowie, mówiące o tym, że kto nie wygrywa 3:0, ten przegrywa 3:2, się sprawdza. Szkoda, bo jak wiadomo, Politechnika to mój ulubiony zespół. Następnym razem będzie lepiej, fajny mecz Janeczka i Murka. Gratulacje dla Tytana!

1 komentarz:

  1. Też oglądałam mecz, co prawda od trzeciego seta, ale zawsze. Też już myślałam o 3 punktach Warszawy, ale cóż - "kto nie wygrywa 3:0, ten przegrywa 3:2".
    Dobrze wiemy to na przykład z World Grand Prix i meczu naszych dziewczyn z Amerykankami. Trudno.
    Jutro będzie lepiej ; )

    OdpowiedzUsuń