piątek, 1 października 2010

Pierwsza porażka zawsze boli...

Stało się to czego nikt chyba by nie chciał. Przegraliśmy z Brazylią i to 0:3. Musiało być na prawdę źle skoro już po 2 setach ja, która zawszę czekam i wierzę do ostatniego gwizdka straciłam jakąkolwiek nadzieję na zwycięstwo. Wydawało się, że ktoś nam podmienił zawodników. Nie mogliśmy zobaczyć nawet 10% z tego co pokazywali w Trieście. Wyszli na boisko ze spuszczonymi głowami i już tak pozostało do końca. Nie mogli się przełamać i przez to mecz nie był pięknym widowiskiem, które można by oglądać bez końca, ale nieudaną filmową premierą, podczas której tylko czekamy na końcowe napisy. Ładne akcje naszego zespołu można by policzyć na palcach jednej ręki. Nie chcę krytykować chłopaków i spełniać stereotypu " Po wygranej wierny kibic, po porażce krytykuje", ale tutaj nie da się inaczej. Brakowało właściwie wszystkiego po trochę. Najbardziej bloku. Bardzo mocne brazylijskie uderzenia wpadały czysto w boisko i nie sposób było tego podbić. Zagrywka też nie była na najwyższym poziomie, nie sprawiała Brazylijczykom najmniejszego problemu, mogli grać właściwie wszystko. Brazylijczycy sobie upatrzyli Bartka Kurka i co chwilę kierowali zagrywkę w jego kierunku, przez co potem nie miał zbytniego wyboru tempa do ataku. To na pewno była dla nas ogromna strata, zawodnik, który przykładowo w meczu z Niemcami zdobywa 24 punkty i jest pewniakiem w ataku, teraz nie może się przebić i ma na swoim koncie zaledwie 4 oczka. Nie było komu pociągnąć naszego zespołu. Chyba nie ma co więcej pisać na ten temat, po prostu gra się nam nie układała od początku do końca.

Teraz trzeba trzymać kciuki i wspierać chłopaków w meczu z Bułgarią. Oczywiście najlepiej byłoby wygrać 3:0 i to wysoko w punktach, ale nie wszystkie nasze marzenia mogą się spełnić. No i sobota - trzeba kibicować Brazylii i liczyć na to, że nie będą się starali kombinować tylko zagrają w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz