Na podstawie imprezy skoczków po sobotnim drużynowym PŚ w Planicy, której kawałek ukazano w Internecie na stornie babol.pl ; )
__________________________________________________________
__________________________________________________________
Polacy chcą potajemnie unicestwić rywali. Tak, bo po co innego mieliby na swoich stołach weselną cytrynówkę Kamila Stocha i śliwowicę niewiadomego pochodzenia? Trzeba zadbać o dobrą zabawę kolegów z innych reprezentacji (i o ładnego kaca jutro). Plan jednak może nie wypalić do końca – Rosjanie mają większe doświadczenie. Nawet przywieźli ze sobą do Planicy Putinówkę. Cóż, zaczynajmy imprezę.
Na pierwszy ogień wpadają, bo
któż inny mógłby być pierwszy, Austriacy. Tak, najpierw biorą tylko karkóweczki z polskiego grilla, później niestety (Iza Małysz trochę zbyt mocno doprawiła) zaczyna im się chcieć pić. Robert Mateja zawczasu schował wszystkie napoje bezalkoholowe, tak więc Morgi, Schlieri, Koch i Kofler chcąc nie chcąc łapią za cytrynówkę (cytrynka orzeźwia!). Kamil początkowo trochę protestuje (ostatnia butelka), jednak jedno spojrzenie z oczu Adama mówi mu wszystko. Tak, to podstęp. Chyba działa. Austriacy łapią wiatr w żagle, Stefan Hula z Piotrem Żyłą wracają ze sklepu z kilkunastoma butelkami „czystej”. Austriacy nie pogardzą, co to, to nie. Polacy zawołali „na grilla” Norwegów i Słoweńców, a za nimi przybiegła cała reszta. No cóż, sytuacja się powtarza. Dobrze doprawione karkóweczki faktycznie pobudzają pragnienie. Na końcu zjawiają się Rosjanie z Putinówką. Oni sami wypili już pewnie ze trzy razy więcej niż wszystkie inne ekipy razem wzięte, ale trzymają się na nogach i na dodatek częstują resztę. To się nazywa przyzwyczajenie.
Po pewnym czasie zjawiają się trenerzy, na początku lekko zmieszani próbują sprowadzić swoich podopiecznych do normalnego stanu, jednak kiedy zauważają, że ich próby na nic się nie zdają, pocieszają się kieliszkiem. Cóż, bywa. Trzeba czasem rozładować stres.
Kiedy Walter Hofer z Miranem Tepesem wychodzą przespacerować się i porozmyślać nad jutrzejszym ustawieniem belki, zauważają, że chyba coś jest nie tak. Ale zresztą, po co tu się zamartwiać. Adam Małysz kończy karierę, trzeba się bawić. Tym sposobem Miran z Walterem opróżniają kolejną butelkę (została dla nich śliwowica) i jedynymi osobami trzymającymi są na nogach są…Polacy. Cicho sprzątają po imprezie, dostarczają pijanych kolegów do ich domków i idą spać. Oj tak, jutrzejszy konkurs będzie ich.
Kiedy budzą się rano i wychodzą na rozruch, z budek skoczków słychać tylko głośne chrapanie. Mija czas, powoli zbliża się „godzina zero” – konkurs. Kamil z Adamem litują się i postanawiają obudzić inne ekipy. Niech im będzie. Czas także na Waltera i Mirana – ktoś musi przecież skoczków puszczać.
Serie treningowe zostają odwołane – nie ma po co ich przeprowadzać dla pięciu skoczków. Tak, pięciu bo do skakania nadają się Adam, Kamil, Stefan, Pavel Karelin i Ilja Rosljakov.
Reszta powoli ubiera kombinezony i lekko chwiejnym krokiem wychodzi na zewnątrz.
Trenerzy zostają. Nie, na takim kacu nie ma co się stresować konkursem. Niech sobie młodzi radzą.
A radzą sobie, hmm, jak mogą. Jeżeli to, co wyprawiają w ogóle można nazwać „radzeniem sobie”. Niektórzy mają kombinezony na lewych stronach, inni kaski tyłem do przodu, niektórzy dwie różne narty i dwa różne buty. Powszechnie występuje także brak gogli.
Konkurs będzie należał do ciekawych.
Miran Tepes ciężkim krokiem wdrapuje się na górę do gniazda trenerskiego. Pomyliła się mu godzina? Jest tylko jeden trener. I jeden asystent. Łukasz Kruczek i
Robert Mateja. Nasz duet uświadamia tatę Jurija, że reszta trenerów po prostu, najzwyczajniej w świecie, leczy kaca. Miran żałuje, że nie jest trenerem. No ale cóż – ostatni konkurs sezonu 2010/2011 czas zacząć. Z braku laku – wszystkim skoczkom będzie machał chorągiewką Mateja. Jak się zmęczy, zmieni go Kruczek. Pierwsze skoki w granicach 90-ciu metrów. Hofer decyduje się podwyższyć belkę do 30stej, po czym 190 metrów skacze Stefan Hula. Polscy kibice są zachwyceni. Następni skoczkowie dalej nie przekraczają granicy stu metrów. 90, 85, 82, 88, 70… A dziwicie się? Próbowaliście kiedyś skakać z mamuta na kacu? Nawet Rosjanie wymiękli. To znaczy, że jest naprawdę źle. Stojących pod skocznią widzów rozgrzewa dopiero rekordzista świata z Vikersund - Johan Remen Evensen skaczący na niebotyczną odległość 99-ciu metrów. Jadąc po zeskoku zatacza się na nartach (da się!) i w końcu upada w połowie zeskoku. Leży. Nie, po co go podnosić. Nich śpi, dobry chłopak.
Po nim na belce siada Kamil Stoch. Spokojnie przeskakuje norweskiego kolegę, dolatuje do 195 metrów i ląduje z wysoko uniesionymi w geście radości rękami.. Taak, to jest skok! Oczywiście obejmuje prowadzenie wyprzedzając drugiego Stefana o 7 punktów. Trzeci Evensen traci do Kamila punktów 96.
Po skoku Polaka następuje kolejna seria skoków poniżej stu metrów. Austriak, czy nie Austriak – dziś to się nie liczy. Z TAKIM kacem nikt nie umie skakać. Ba! Z takim kacem mało kto potrafi chodzić. Skoczkowie potwierdzają to, powielając losy Evensena i padając na zeskoku. Kiedy nadchodzi pora na Małysza, z trybun podnosi się wrzawa. Adam skacze równo w Noty? Jakie noty? Sędziowie dzisiaj regularnie wstawiają 5x 20.00 . Nie chce im się nawet patrzeć na te skoki, nasi zawodnicy są więc ex aeqo na pierwszym miejscu. Kofler zalicza rekord dnia skacząc na 55 metr . Morgi i Amman skaczą niewiele dalej. Po konkursie na skocznię wpadają kibice, zabierają narty leżącym zawodnikom, a jeden z nich (rekomendujący się, że kiedyś przez dwa miesiące trenował skoki) pobiegł na wyciąg aby wjechać na górę i oddać skok. Cóż – nikomu nie udało się go zatrzymać. Po kilku minutach pojawił się na belce. Tak, Hofer nawet nie zauważył z tego wszystkiego, że to koniec konkursu a ten facet niekoniecznie jest Morgim. Puścił go przy wietrze 5m/s pod narty, a kibic poleciał wysooooooko ponad głowami leżących skoczków i wylądował na 241 metrze . Taaaaak, nowy rekord skoczni! Że nieoficjalny? Jak nieoficjalny, ustanowiony podczas konkursu Pucharu Świata, a zawodnika puszczał sam dyrektor skoków narciarskich. Mamy nowy rekord Velikanki proszę państwa – krzyczy spiker. Radość panuje wśród kibiców i wśród Polaków.
Adam cieszy się z trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej PŚ, a wszyscy Polacy z trzeciego miejsca w Pucharze Narodów. Stefan Hula po raz pierwszy w karierze staje na podium PŚ. Taak, tak to się robi. Nie trzeba być Austriakiem i skakać po 230 metrów , żeby ustrzelić hat-tricka na podium ; )
_____________________________________________________________
No cóż, hat-tricka nie było, ale 2/3 zamierzeń zostało spełnionych ; )
Liczymy na komentarze ; )
Hahaha, PIĘKNE. : DD Już rozumiem dlaczego Gosia mi pisała o historiach alternatywnych, warto było. :DDDDD
OdpowiedzUsuńHaha, nasze siedzenie nocami na gg nie jest całkowicie bezproduktywne, widzisz ; d
OdpowiedzUsuńAlbo wymyślamy tego typu historie, albo układamy puzzle z siatkarzami - która szybciej, albo wgapiając się w cyferki kibicujemy Isi Radwańskiej wymyślając głupie przezwiska innym tenisistkom (Azarenka jest nazywana Samolotem. Zgadnij dlaczego ; p)
Uwielbiam tę historię ! :D Trzeba podsunąć ten pomysł z cytrynówką i śliwowicą chłopakom :D M.
OdpowiedzUsuń